Kiedy byłam dzieckiem, nigdy nie liczyłam ile czasu potrzeba aby dojść na targ i gapić sie na stragany z drobiazgami. Nie liczyłam też czasu jaki upływał mi na owym gapieniu. Tak po prostu wchodziłam na rower i pedałowałam ile sił w nogach do najbliższego miasta. W wtorki i piątki. Koniecznie. Bardzo chciałam być na bieżąco z nowinkami targowymi no i zawsze kogoś nowego mogłam spotkać albo zagadać z znajomymi.
Przez ten czas od kiedy żyję w Anglii, nie pamiętam jak to jest chodzić regularnie na targ, zatrzymywać sie przy co drugim, jeżeli nie każdym straganie, i kupować najświeższe, najsmaczniejsze, zdarza się, że robaczywe, owoce...:)
W tym małym mieście, w którym mieszkam, zdarza mi się zobaczyć stragany ( a jest ich raczej nie wiele) z wędliną francuską, portugalskim paello na przeogromnym woku, biżuterią i innymi mniej bardziej interesującymi drobiazgami. Ale nigdy jeszcze nie widziałam świeżych warzyw.
Inaczej było z tym w Londynie, gdzie mieszkaliśmy przez prawie osiem lat. W zależności od dzielnicy, można było natknąc się na przepiękne, fascynujące targi takie jak na Portobello Street na Notting Hill. Zdarzyło mi się tam nawet pracować podczas studiów. I to była sobota. Zatłoczenie nie do przedarcia się. I zawsze spóźniałam się na pociąg. Ale były stragany. I było kolorowo i tętniło życiem, emocjami, pragnieniami...
Ale Londyn gościł też miejsca brudne, podejrzliwe, zwłaszcza na wschodzie, na East End, i tak pewnie jest do dziś...Tam warzywa sprzedawane ''na miski'' za funta i krzyczący, wrzeszczący przez siebie nieogoleni straganiarze: " One pound only!!!'' Pamiętam ten krzyk bardzo dobrze. I przepychanie się za owocami po obniżeniu ceny. Bo często zdarzało się że pod koniec dnia pan straganiarz obniżał wartość miski z owocami do fifty p for one bowl a wtedy tłumy rzucały się na tego poczciwca...
Do dziś niestety nie udało mi się znaleźć rabarbaru na straganie.
Ten, z którego przygotowałam dzisiejszy przepis pochodził ze sklepu.
Nigdy nie próbowałam i raczej nie będę patrzeć na ten napój jako kompot.
Bo kocham w nim świeżość cytryny i orzeżwiający smak mięty. Dlatego po raz kolejny zaprzeczam i kręcę głową i piszę: Moi drodzy, tego nie pasteryzujemy...:)
Ale nie martwmy się niepotrzebnie, bo kiedy zaleją nas upały, nie będziemy myśleć o niczym innym jak o napoju, który ugasi nasze pragnienie. A cytryny i rabarbar to mistrzynie w tego typu sprawach...
Przepis na napój cytrynowo-rabarbarowy:
- ok. 10 łodyg rabarbaru
- 110 g cukru
- 2- 2, 5 l wody
- 3-4 cytryny
- świeża mięta
Wykonanie:
Umyte łodygi tniemy na dwucentymetrowe kawałki i wrzucamy do garnka z wodą i cukrem. Gotujemy około 20-25 minut. Studzimy. Wlewamy do szklanki i tuż przed podaniem wkładamy do każdej po 2-3 plastry cytryny i kilka listków mięty ( można pominąć). Gotowe.
Wspaniałego niedzielnego wieczoru!
w sam raz na upał. Szkoda tylko, że na razie nie ma upału :-(
OdpowiedzUsuń